piątek, 17 lutego 2012

"Moja Antonia" - losy emigrantów w Ameryce - recenzja :)

Witajcie!

Dawno już nie pisałam, dlatego szybciutko zabieram się za recenzję książki, którą przeczytałam już jakiś czas temu, i która absolutnie mnie zauroczyła.

"Moja Antonia" Willa Cather
język oryginału - angielski
tłumacz - Ryszarda Grzybowska
228 str.
Warszawa 1992
wydawnictwo - Agencja RTW-Colibri
cena - na okładce brak, natomiast na Allegro można dostać już za około 2 zł




źródło: lubimyczytac.pl

Historia emigrantów została opowiedziana przez dorosłego mężczyznę, który postanowił spisać swoje wspomnienia z dzieciństwa i z czasów młodzieńczych. Akcja rozgrywa się w latach 70 XIX wieku, głównie w stanie Nebraska w USA, skąd wypędzono rodowitych jej mieszkańców - Indian. Ich miejsce zastąpili ludzie z całego świata - Norwegowie, Szwedzi, Czesi, Rosjanie, Austriacy, a także Polacy, którzy próbują na nowo ułożyć sobie życie, licząc na lepsze jutro. Wielu z nich przybyło do Stanów Zjednoczonych w przekonaniu, iż uda im się szybko wzbogacić, zapewnić lepsze warunki swoim dzieciom. Książka pokazuje, że żywot w Nebrasce nie należy do najłatwiejszych - mroźne zimy i gorące lata nie są najbardziej komfortowymi warunkami dla człowieka. Ponadto większość nowo-przybyłych trudni się uprawą roli, często pracują od rana do wieczora, mieszkają w skromnych warunkach, tęsknią za ojczyzną.
Postacią, wokół której toczy się cała powieść, jest Antonia - Czeszka. Szybko się uczy, jest pracowita. Obserwujemy, w jaki sposób toczy się jej życie, jak sobie radzi w nowym kraju. Jest to dziewczyna, która nie boi się żadnej pracy, nie boi się też tego, co ludzie o niej powiedzą. Najważniejszą dla niej rzeczą jest zapewnienie lepszego bytu swojej rodzinie.
Emigranci mieszkający w USA wiedzą, że muszą ciężko pracować, aby poprawić swój status materialny. Wierzą, że czekają na nich lepsze czasy. Przeszkodę stanowi przede wszystkim bariera językowa, ale także brak pieniędzy, które pozwoliłyby zamieszkać rodzinie w normalnym domu, a nie w lepiance. W Nebrasce każdy jest imigrantem, natomiast czytając tę książkę można wyczuć pewnego rodzaju podział na "tubylców" i "przyjezdnych" - ci drudzy nieszczególnie troszczą się o swoją opinię, sprzeciwiają się ogólnym zasadom życia społecznego przyjętych w tym stanie. Próbują żyć trochę tak, jak w starym kraju... Emigranci są to jednakże ludzie o dużym potencjale, nie uciekają przed pracą, toteż większość z nich będzie mogła w końcu spełnić swoje marzenia.
Jedyną postacią, która mnie denerwowała, była matka Antonii, która uważała, że wszystko jej się należy i każdy powinien jej pomóc, ponieważ ona znajduje się w trudnej sytuacji. Właściwie jedyne usprawiedliwienie dla niej to takie, że chciała stworzyć jak najlepsze warunki swoim dzieciom (a miała ich sporo), mimo to uważam jednak, że nie powinna być aż tak nastawiona na zabieranie innym ludziom ich majątku - przykładem niech będzie scena, w której matka Antonii próbuje od starszej kobiety wyłudzić garnek - mówi wtedy coś w stylu - "O, gdybym tylko miała taki garnek, to mogłabym zrobić tyle rzeczy, a ty masz tyle garnków...". Naczynie dostała, ale nadal pozostała niewdzięczna.
Podsumowując "Moja Antonia" stała się jedną z moich ulubionych książek, polecam ją naprawdę każdemu, w szczególności tym osobom, które interesują się początkami Stanów Zjednoczonych, jakie znamy obecnie - w końcu stworzyli je emigranci :) Moja ocena to 6/6.

Pozdrawiam,
Marta :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz